czwartek, 25 października 2012

Patyk, Rakieta, Head Radical

.... wiem wiem, obiecałem dostarczyć informacji po pierwszych wrażeniach użytkowania nowej rakiety...i tak mijały kolejne tygodnie po pierwszym wpisie, a ja dopiero dzisiaj jestem w stanie podzielić się uwagami dotyczącymi nowego Head Youtek IG Radical MP.



Zupełnie nowy sprzęt firmowany przez Andy Murray'a dojechał do mnie dosłownie w niecały jeden dzień. Tutaj specjalne podziękowanie dla sklepu Strefa Tenisa. Nie wiem jak oni to zrobili ale po złożeniu zamówienia, płatności kartą, już po kilku minutach otrzymałem e-mail z potwierdzeniem nadania przesyłki do firmy kurierskiej, po czym rakieta była już w drodze. Ważne jest tutaj, że nie zamawiałem żadnej przesyłki ekspresowej itp. Ot może miałem szczęście. Tak czy inaczej był to mój pierwszy zakup w w/w sklepie i od razu customer experience na medal. Fachowa porada przed samym zakupem, szybka przesyłka, dobry kontakt ze sprzedającym, fair cena, przedmiot właściwie zapakowany i zaadresowany. Czego chcieć więcej. Z pewnością nie jest to mój ostatni kontakt z powyższym sklepem. 

Ale do rzeczy. Rakieta Head Youtek IG Radical MP, to chyba najbardziej uniwersalna rakieta z całej serii Radical. Ot taki mix kontroli i mocy, dla graczy all-around, którzy nie są "fizolami" ale lubią czasami mocniej uderzyć, lubią pograć z głębi kortu, a i czasami zmusić przeciwnika do wysiłku bardziej ofensywnymi zagraniami. Jest to o tyle ważne, że generalnie rakiety kupujemy na dłuższy czas, stąd czym lepiej dopasowana do indywidulanych predyspozycji, tym większa frajda z odbijania.
Wspomniana rakieta dostarcza mi jak narazie sporo radości. Czuć moc, kontrolę, świetnie leży w dłoni.  Naciąg  combo, w poziomie Babolat, w pionie Luxilon na 26 kg. Gra się świetnie, więc od teraz mogę winę zrzucać tylko na swoje umiejętności.

Warto w ramach pracy domowej zobaczyć jak omawianą rakietą posługuje się Andy. Tutaj akurat chyba jego najmocniejsza broń, czyli forehand...;)



Na zakończenie ogłoszenia parafialne.
Do zobaczenia na korcie.


poniedziałek, 17 września 2012

Czy leci z nami Franek?

O tej wrocławskiej miejscówce powstało już zapewne tyle wpisów, postów, komentarzy, like-ów etc. stąd i ja postanowiłem dorzucić swoje skromne 3 grosze, do ogródka knajpki "Frankie's". 
Kto to i co to? Lokal w obrębie wrocławskiego starego miasta oferuje świeże soki, tzn. z owocków i warzyw, w zależności od rodzaju i asortymentu, można w 3 rozmiarach zakupić, a następnie raczyć się naprawdę pysznym sokiem. Miałem okazję wypróbować kilka oferowanych kombinacji...i jak narazie smakują wszystkie. Są po prostu pyszne. Wybór bardzo spory. Dodatkowym atutem jest fakt, że jest to swoistego rodzaju zdrowa metoda odżywiania się, stąd jeżeli zależy nam chociaż w niewielkim stopniu na tym co wlewamy czy wrzucamy do naszych żołądków, wizyta jest tam rekomendowana. Wdzięczne nazwy oferowanych soków jak "Hangover" czy "Sweet Temptation" jeszcze tylko potęgują ochotę skorzystania z usług Frankie's. Soki jednak to nie wszystko. Lokal oferuje równie pyszne kanapki, sałatki, a dla miłośników kofeiny, kawę. W przypadku kanapek, naprawdę może podobać się pomysł oferowania pieczywa pełnoziarnistego. Ważnym punktem "menu" są również śniadania. Mozarella, pomidorki, twarożek oferowany sezonowo etc.


 
Wnętrze lokalu jest urządzone ze smakiem, nowocześnie, naprawdę można czuć się tam miło. Z uwagi na bliskość rynku, lokal jest dość często odwiedzany przez wiele osób. Miejsca jest jednak na tyle dobrze urządzone (czytaj nie zagracone), że mimo niewielkich rozmiarów w środku nie odczujemy ścisku. Latem lokal urządził przed swoją siedzibą a'la plaże, gdzie można było poleżeć na leżaczkach na piachu. Fajna sprawa. Jednym słowem, "Frankie's" to idealne miejsce po pracy, przed pracą, w drodze do/ze szkoły, na spotkanie etc. Zasada jest prosta, podchodzimy do baru, zamawiamy, płacimy, Pan/Pani przynoszą nam do stolika zamówione frykasy, ot taki "self service w 50%" 




Na duży plus obsługa. Zawsze miła, uśmiechnięta. Tak trzymać! 
Z tego co wiem, lokal po pewnej godzinie, posiada w swojej ofercie dodatki w postaci różnorakiego alkoholu do oferowanych już przetworów owocowych, czego efektem są koktajle z %. A skoro już %, to jak najbardziej po koktajlu, możliwe są tam również pląsy w rytmie muzyki "live" w wykonaniu zaprzyjaźnionych grajków.  

A teraz czas na jeden delikatny cios, co by nie było za przyjemnie. Cios jest tylko moim subiektywnym odczuciem, stąd bierzcie go za dobrą monetę lub nie.
Franek oferuje śniadania. Super. Naprawdę dobra inicjatywa, z której miałem 1 x przyjemność, 1 x nieprzyjemność, korzystać. Skupię się na na tej gorszej informacji. Czy zestaw 3 plasterków mozzarelli + 3 plasterki zwykłego pomidorka, mały kawałek pieczywka + kawa musi kosztować 15 PLN? Bądźmy szczerzy i wyłóżmy kawę na ławę. Średnio można się tym najeść, ale to sprawa dyskusyjna, różne mamy żołądki. Szczypiorku na mojej porcji jak na lekarstwo, chlebek bardzo malutki, szału nie ma. Rozumiem ekonomiczną zasadę minimalizacji nakładów przy maksymalizacji zysków, ale Panowie właściciele nie wyglądają na korporacyjnych krwiopijców, a raczej na osoby dla których ważne jest to co oferują klientom. Ta oferta jest o niebo gorsza, niż poprzednia z kolekcji "wiosna lato 2012".   
 
Podsumowując, "Frankie's" jest super, warto tam być i wpadać. 
My będziemy. 

p.s. 

Dodatkowym atutem oprócz wartości kulinarno-odżywczych jest dostęp do bezprzewodowego internetu, stąd częsty widok osób z laptop'em, (o pardon mac-iem!), smartphone'em, pad'em czy innym ustrojstwem zapewniającym wirtualną łączność. 

Chluba NRD wraca na salony

Gdzie Polacy kierują swoje pierwsze kroki, chcący zobaczyć, poznać miasta i miejscówki naszych sąsiadów zza Odry i Nysy Łużyckiej? Jakie miasta stanowią swoisty top 3 w Niemczech, które z reguły Polak widzi, zwiedza w pierwszej kolejności, o ile jego celem podróży nie jest proszek do prania Persil Spar-Pack 10kg czy Zigaretten nach Berlin? Mój prywatny ranking z pewnością otwiera Berlin i to nie tylko z racji tego, że jest stolicą ( i to jaką !!) ale zapewne również z powodu bliskości i łatwości dojazdu. Kolejne miasta to jak dla mnie trochę bardziej oddalone Hamburg, Frankfurt. A co z bliskimi nam przecież Niemcami Wschodnimi, dawnymi terenami świętej pamięci nieboszczki (na całe szczęście) DDR? 
Wybór padł na Drezno. Od lat Drezno kojarzyło się mi z... no właśnie, z czym? Chyba z książkami do nauki języka niemieckiego z dawnej epoki socjalistycznej, w których każda prawie czytanka rozpoczynała się zdaniem, że w 1944 roku Drezno przeżyło okropne, ogromne bombardownie. Oprócz wojennych porównań i DDR-owskiej przeszłości, miasto kojarzyłem również z ogromną ilością zabytków. Stolica Saksonii jest naprawdę sporym ośrodkiem turystycznym, zwanym miastem baroku, gdzie chyba gwoździem programu każdej przyzakładowej czy innej wycieczki w klapkach z wkładkami ortopedycznymi jest Zwinger, który mimo wspomnianych wojennych zniszczeń, został dość szybko odbudowany przez późniejsze władze komunistyczne. To chyba jak dla mnie najbardziej znamienne miejsce w Dreźnie, odzwierciadlające skojarzenia z miastem i regionem. Nie jestem znawcą zabytków, jednak barokowy kompleks robi naprawdę spore wrażenie, a mieszczące się w nim chociażby; Galeria Obrazów Starych Mistrzów (Rembrandt, Rubens, Duerrer), kolekcja porcelany z Miśni czy Zbrojownia, powodują, że przed Zwineger'em ustawiają się długie kolejki chętnych do zwiedzania. Reasumując, Zwinger to po prostu centrum dawnego przepychu królewskiego oraz imprezek na-dworskiego Państwa, a dzisiaj centrum wycieczkowe tysięcy turystów. 





Przed czy po emocjach zabytkowych warto jednak się trochę posilić. Stąd nasze kroki skierowaliśmy również do pobliskich jadłodajni. Wybór padł na knajpkę "Ladencafe" oraz następnie "Plan Wirtschaft". Obydwa miejsca oferujące zdrową żywność, także wegetariańską, nie koniecznie drogą, przyrządzaną ze starannie dobranych składników od lokalnych dostawców, ekologiczną przy miłej obsłudze władającej angielskim. Bez wątpienia warto spróbować jednej i drugiej. Kuchnia saksońska należy do jednej z najlepszych w Niemczech, a oprócz typowo germańskiej kuchni, silne wpływy ma tutaj również nasza polska oraz czeska stylówka gotowania. Najpopularniejsze w daniach kuchni saksońskiej są chyba pyry. Są wszechobecne. Zarówno w zupce pt. kartoflanka (oczywista oczywistość) jak i wszelakich tzw. II daniach. Kartofelki pieczone, gotowane, pure etc. do wyboru do koloru. Do miejscowych hiciorów kulinarnych zaliczamy również Eintopf oraz zupkę Soljanka. Obydwa przypadki również bogate we wspomniane już pyrki. Zgodnie z nieco zmodyfikowanym powiedzeniem, że kartofelek lubi pływać, proponujemy to wszystko "zalać" miejscowym piwkiem "Radeberger" lub znanym wszystkich smakoszom winka, pochodzącym z miejscowych winnic "Riesling'iem". Mniam, mniam. 




Drezno to w ogóle miasto sztuki, nie tylko tej architektonicznej czy opartej na kuchni saksońskiej ale również miasto sztuki teatralnej, muzealnej, wystawienniczej i co ważne dla nas, pewnego rodzaju miasto sztuki "ulicznej" (czasami dosłownie). Mam na myśli tutaj takie miejsce, w którym nie ma ścisku turystów spod Zwinger'a czy Semperoper, a ich miejsce zastępują w większości młodzi ludzie, zebrani w niepoliczalnej ilości knajp, ogródków piwnych, osobliwych restauracji, zbitych z kilku desek miejsc gdzie można potańczyć na świeżym powietrzu, gdzie można przystanąć i kupić kilka rzeczy na miejscowym pchlim targu czy obłowić się w kilka design-erskich ciuchów w małym sklepiku na rogu ulicy. Takiego charakteru ulic i uliczek oraz stylu bycia i życia, należy szukać w dzielnicy Neustadt czyli Drezdeńskiego Nowego Miasta. Jest to dość specyficzne miejsce, w którym niekoniecznie jest miejsce na sztampę i nudne rozwiązania, jak chociażby w przypadku jednego z budynków, na którym w sposób bardzo oryginalny zaprojektowano układ rur spustowych :) 
Ludzie przechadzający się tamtymi uliczkami, również w wielu przypadkach wyglądają "inaczej":) Atmosfera unosząca się nad Neustadt to raczej opary dobrej zabawy, pewnego luzu, spokojnego podejścia do życia, ciekawych aranżacji otoczenia różnych miejsc, miejsce happeningów ulicznych, wystaw, wspomnianych ulicznych targów, ukrytych w zakamarkach krętych uliczek teatrzyków i różnorodnych scen alternatywnych. 








Miasto jak najbardziej warte uwagi. Miasto, które nie do końca otrząsnęło się ze swojej socjalistycznej przeszłości lat powojennych i okresu zimnej wojny. I dobrze! Niech ta widoczna tu i ówdzie spuścizna po towarzyszu Erich Honecker trwa dalej. Niech czas będzie niczym formalina i jak najdłużej zatrzyma mijające lata w pewnych miejscach miasta, zmieniając tym samym niektóre rejony Drezna w Szklaną Manufakturę Volkswagena. Lubimy takie mieszkanki. Dresden finden wir toll!  

     


niedziela, 16 września 2012

Wojska radzieckie wróciły do Legnicy!

Dziś w drodze powrotnej z Drezna (i o tym będzie następny post), zatrzymaliśmy się na chwilę w Legnicy. Plan był taki, żeby zobaczyć znane miejsca z filmu "Mała Moskwa". Wyjazd nie był zaplanowany, więc szybko udało się nam tylko ustalić, że wojska radzieckie stacjonowały m. in. w dzielnicy Tarninów. 

Podjechaliśmy tam i postanowiliśmy spytać mieszkańców, czy może istnieje w pobliżu jakieś muzeum, miejsce, gdzie można lepiej poczuć klimat czasów, kiedy w mieście stacjonowało kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy radzieckich. Trafiło na przemiłą starszą panią. Powiedziała, że nic nie wie o żadnym muzeum, "Pani, byli tu, a potem wyjechali i tyle po nich zostało". Dodała jednak, że jeżeli chcemy zobaczyć radzieckich żołnierzy, to mamy iść na Plac Słowiański, bo tam Krzystek kręci "Fotografa". Nie trzeba było nam dwa razy powtarzać. 

Nic nie słyszeliśmy wcześniej o nowej produkcji reżysera nie tylko "Małej Moskwy", ale również naszego tegorocznego kandydata do Oskara, "80 milionów". Tytułowy Fotograf to nieuchwytny zabójca, który zostawia tabliczki z cyferkami koło ciał swoich ofiar, tak jak robią to policyjni technicy. Akcja filmu będzie rozgrywać się na dwóch planach: współcześnie w Moskwie oraz w latach 70tych w Legnicy właśnie. Oprócz polskich aktorów (Tomasz Kot, Sonia Bohosiewicz, Jan Frycz, Agata Buzek), w filmie pojawią się również znani z "Małej Moskwy" rosyjscy aktorzy. Film pojawi się w kinach jesienią przyszłego roku. 

Krzystek sam mocno związany jest z Legnicą, gdzie się wychował i ukończył liceum. W którymś z wywiadów powiedział, że przez 20 lat mieszkał dosłownie kilkaset metrów od osiedla stacjonującej armii radzieckiej. Nic więc dziwnego, że to doświadczenie go ukształtowało, fascynuje chyba do dzisiaj i ma potrzebę opowiadania o nim. Poniżej relacja z tego, co udało się nam zobaczyć w Legnicy. Warto było zboczyć z trasy!



 Ten pan, którego niewyraźnie widać na dwóch zdjęciach poniżej, to Tomasz Kot, rodowity Legniczanin i zdaje się absolwent tego samego liceum, co Krzystek.





Ekipa zadbała o odtworzenie klimatu epoki.




poniedziałek, 10 września 2012

Przez żołądek do mody...

O ile ciuchy to nie moja specjalność, to staram się "jakoś" przyodziewać moją skromną osobę, co by nie stać się jednym z bohaterów profilu na facebook "faszyn from raszyn", o tyle słowo ciuch, moda nabiera zupełnie innego znaczenia na Taczaka 20 w Poznaniu. 

Kto kojarzył dotychczas wyżej wymienioną miejscówkę tylko z jedzonkiem + napojami, to mam dla nich niespodziankę. W ostatnią niedzielę 09/09/2012 lokal zamienił się na chwilę w miejsce, gdzie przy kawie i ciachu można było zakupić różnego rodzaju ciuszki, torebki, akcesoria oraz inne kolorowe cudeńka. Akcja o sympatycznej nazwie "Moda na widelcu", zamieniła na chwilkę znaną "jadłodajnię" w sklep. W lokalu prym wiodła poznańska firma "PaToTej", przedstawiająca różne marki, polskich, niezależnych artystów, projektantów, oczywiście do pooglądania, przymiarki, a tym bardziej do zakupu.


Mimo niewielkich rozmiarów, lokal Taczaka 20, pomieścił dość sporą liczbę rzeczy, a żeby poszerzyć działalność i wyjść z nią poza ściany lokalu wprost do ludu poznańskiego, kawałeczek miejskiego chodnika, zajęły wieszaki z całą gamą kolorowych bluz, bluzeczek, broszek, koszulek dla miejskich elegantów i elegantek. Współpraca "Patotej & Taczaka 20" zaowocowała modowym lunchem, gdzie nie tyko można było odświeżyć garderobę ale i zaspokoić kubki smakowe. Każdy kto ceni/ł sobie nawet ciut oryginalności, nie lubi/ł sztampy i nie za bardzo przepada/ł za standardowym piwkiem oraz jedzonkiem, miał w niedzielę swoisty jednodniowy event modowy w rytm dobrych set-ów muzycznych, popijając to wszystko club mate.  





Miasto Poznań już jakiś czas udowadnia mieszkańcom, że ma w nosie umierające z roku na rok ulice w ścisłym centrum miasta, stąd wszelkie inicjatywy tego typu, mogą, wręcz "muszą" spotykać się z moją aprobatą. Takie działania świetnie obrazują stan ducha czy to właścicieli "Taczaka 20" czy Pań z "PaToTej". Chcą oni przez to pokazać niezależne miejsca, drzemiący potencjał w ulicach i mieszkańcach Poznania, otwartość na dobry smak, styl, różne kultury etc. Bardzo cieszy mnie fakt, że są tacy ludzie którzy chcą walczyć z jeszcze wszędobylską polską bylejakością w modzie, zapraszając wszystkich przy okazji kawki czy fritz coli na może mały refresh garderoby po przystępnych cenach w naprawdę miłej i przyjacielskiej atmosferze. Taczaka 20 i przemiłe Panie z "PaToTej", dzięki i proszę o więcej. 


sobota, 8 września 2012

Williams, galeria i białe skarpety

Dzisiaj Mamma wyciągnęła mnie do centrum handlowego (dostała smsa o zniżce w Sephorze, a krem pod oczy kupić trzeba!), a tam przypadkowo trafiłyśmy na spotkanie ze stylistką Dorotą Williams.

Dla niewtajemniczonych: Dorota Williams to szefowa Zespołu Stylizacji i Charakteryzacji TVN (i piękna kobieta!). To ona była autorką kostiumów do m.in. "Kasi i Tomka" czy "Camera Cafe". Największą popularność zyskała jednak dzięki programowi "Taniec z gwiazdami", gdzie przygotowała  stroje do wszystkich trzynastu edycji.
Kilka stylizacji przygotowała również na potrzeby zwiększenia sprzedaży jesienno-zimowych kolekcji sklepów poznańskiej galerii handlowej. Formuła była mniej więcej taka, że pani Dorota wraz z panem (imienia nie pamiętam) gawędzili sobie o modzie udzielając bardzo przydatnych rad, np. że swetrów nie powinno się zostawiać na wieszakach z pralni, panowie powinni czyścić częściej obuv a właściciele piwnych oponek powinni je skrzętnie chować... I wtedy właśnie sobie pomyślałam: Boże, jak to dobrze, że Sephora akurat w tym tygodniu pamiętała o Mammie...
Pani Dorota również obiecała wszystkim zgromadzonym, że choć moda bywa przewrotna, to na pewno za sezonów kilka, Giorgio czy inny Versace nie zaczną promować sandałów w połączeniu z białymi skarpetami. Trzymamy za słowo, choć pod skórą czuję, że być może hipsterzy uznają to wkrótce za kwintesencję bycia "cool", tak jak niedawno postanowili np. z wąsami rodem z PRLu i najlepsze miejscówki, od Gdańska po Kraków, zapełnią się nosicielami białych frotte. Ale może jeszcze wcześniej, to hipsterzy (czyli kto?) odejdą w lajfstajlowy niebyt, bo to już przecież mejnstrim, ale tak, to już temat na oddzielnego posta...

Rozmówki na scenie raczej mało wniosły i były przydługie, ale w przerwach zobaczyliśmy fajne stylizacje na tzw. "co dzień". Najdłużej oko zaczepiłam na propozycjach sweterkowych. I wypatrzyłam też buty na zakup których mą połówkę drugą namawiać będę.

Poniżej zdjęcia; tak, są niskiej jakości, robione telefonem i przerobione w Instagramie, bo tak przynajmniej mogą udawać, że niedoróbki są zamierzone... Nie były, wyszło jak wyszło!











niedziela, 2 września 2012

Browar? Tak, ale tylko mieszczański proszę!

Kulturalny & kreatywny Wrocław ? ;) 

Tak, jak najbardziej. Braku kultury stolicy Dolnego Śląska zarzucić nie można. 


Kilka dni temu mieliśmy okazję spędzić wieczór w dość doborowym towarzystwie jak; Rasputin czy Maria Skłodowska-Curie. Nieźle jak na Wrocław, prawda? Gdzie można spotkać takie zacne grono? Browar Mieszczański Wrocław, ul. Hubska 44, a dokładniej scena teatru Ad Spectatores. Otóż właśnie aktorzy tego teatru na zakończenie lata zafundowali nam nieprawdopodobną komedię w oparach absurdu pod tytułem „Black Stone” pod batutą duetu reżyserskiego Macieja Masztalskiego oraz Teo Dumskiego.


Akcja dzieje się gdzieś daleko w Szkocji, wiek XIX. Do posiadłości Black Stone ściąga szóstka osób.  Przybyli goście mają jednak dość mało wybredną, a wręcz mroczną przeszłość. Mroczna przeszłość bohaterów jest przez nich samych bardzo starannie ukrywana (przy pomocy sporej ilości alkoholu jak 100 letnia whiskey + ogórek kiszony), a konsekwencje tego co wydarzyło się kilka lat temu w Pradze, zaważą na losach obecnych w Black Stone. 

W końcu do posiadłości dotrze siódmy uczestnik spotkania. Uda mu się na tyle skomplikować już i tak niejasną sytuację, a tajemnica praskich, krwawych zdarzeń zamiast się rozjaśnić rzuci się cieniem na spotkanie w Black Stone. Konsekwencją będzie nieoczekiwany ciąg zdarzeń, krew, strzały, tańce w rytmie techno w którym nikt nie pozostanie tym za kogo się od początku podawał... 

Swoistego rodzaju balanga stworzona przez aktorów na scenie pozostawia na zakończenie widzom zagwozdkę. Czy to już koniec? Czy można już oklaskiwać artystów? Czy można w końcu już wstać i ruszyć do domu? I tak w ogóle o co chodzi? :)Polecamy ! 


Na zakończenie dla wszystkich chętnych. Ad Spectatores jest teatrem prywatnym we Wrocławiu. Posiada 2 sceny: w Browarze Mieszczańskim przy Hubskiej 44 oraz scenę kameralną w podziemiach dworca PKP Wrocław Główny.